dr no frwl gf tb yolt ohmss daf lald tnwtgg tswlm mr fyeo oc avtak tld ltk ge tnd twine dad cr qos sf
24 25
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
 

Timothy Dalton: 35 lat w tajnej służbie Jej Królewskiej Mości

 
Całkiem niedawno obchodziliśmy 35 rocznicę zaprezentowania Timothy’ego Daltona jako czwartego odtwórcę roli Jamesa Bonda. Choć zagrał jedynie w dwóch filmach, ten urodzony w Walii aktor odcisnął na serii silne piętno, na swój sposób przecierając szlaki zmianie formuły, do jakiej doszło przy okazji premiery
Casino Royale. Jednak od tego, by historia potoczyła się zupełnie inaczej, dzieliły nas godziny.

 
 
WTOREK 19.10.2021 - MARCIN TADERA - ARTYKUŁ fot.: 007.com

6 sierpnia 1986 roku Timothy Dalton został przedstawiony światu jako czwarty odtwórca roli agenta 007. Trzydziestoośmioletni wówczas brytyjski aktor zastąpił przechodzącego na zasłużoną emeryturę Rogera Moore’a, który w ciągu trwającej dwanaście lat ery z sukcesami wystąpił w siedmiu filmach serii.

Dalton był nieoczywistym wyborem legendarnego producenta, Alberta R. „Cubby’egp” Broccoli’ego. Często określany mianem aktora „Szekspirowskiego” – przede wszystkim z uwagi na gruntowne klasyczne wykształcenie aktorskie, które pobierał (choć nie ukończył) w Royal Academy of Dramatic Art (Królewska Akademia Sztuki Dramatyczne) oraz doświadczenie na deskach teatru i liczne występy w sztukach na motywach dramatów tego wybitnego poety i dramaturga.

Jednak kiedy Moore ostatecznie odwiesił na kołku kaburę od Walthera PPK, Broccoli rolę Jamesa Bonda zaproponował innemu aktorowi. Pierce Brosnan wpadł mu w oko jeszcze na planie filmu Tylko dla twoich oczu (1981), na którym pojawił się z wizytą u grającej w nim drugoplanową rolę żony, Cassandry Harris. O krok od angażu był wówczas również australijski aktor, Sam Neill, jednak nie zdołał przekonać do siebie producenta. Brosnan zameldował się na zdjęciach próbnych, w trakcie których zwyczajowo odgrywane są sceny z filmu Pozdrowienia z Rosji, w efekcie których podpisał nawet kontrakt. Był jednak pewien szkopuł. Irlandczyk był gwiazdą produkowanego przez amerykańską stację NBC serialu Detektyw Remington Steele. Po czterech sezonach serial został anulowany, ale w kontakcie Brosnana była wpisana klauzula, zgodnie z którą NBC Universal mogły odsprzedać do niego prawa innej stacji w terminie 60 dni od jego anulowania.

Te dwa miesiące były dla Brosnana trudne. Egzemplarz W obliczu śmierci leżał na stoliku w sypialni i, choć aktor od czasu do czasu zaglądał do niego i wypowiadał słowa „Nazywam się Bond. James Bond.”, to jednak chciał, by „tusz na kontrakcie wysechł”, nim rozpocznie gruntowne przygotowania do występu w filmie. Nie chciał kusić losu. W ciągu tych 60 dni Brosnan brał udział w przymiarkach garnituru, w sesjach fotograficznych. Na wypadek uruchomienia klauzuli wznowienia Detektywa Remingtona Steele’a Broccoli doszedł do porozumienia z NBC, że Brosnan będzie dyspozycyjny na maksymalnie sześć odcinków. „Potem jest mój.” – producent stanowczo stawiał sprawę, na co twórcy serialu przystali.
Kłamali.

Sześćdziesiątego dnia obowiązywania klauzuli o godzinie 18 Brosnan wyciągnął z lodówki chłodzonego specjalnie na tę okazję szampana Cris Rose. W momencie, w którym wychodził do siedzącej na tarasie żony, by wspólnie uczcić przypieczętowanie występu w filmie o Jamesie Bondzie, zadzwonił telefon. Fred Specktor, agent aktora, przekazał druzgocącą informację: „Obawiam się, że temat upadł. Chcą nakręcić 22 odcinki, a Cubby Broccoli na to nie pójdzie.”.


Pierce Brosnan i Stephanie Zimbalist / Detektyw Remington Steele

Tym samym Pierce Brosnan nie był już Jamesem Bondem.
Nakręcono zaledwie sześć odcinków piątego sezonu, nim serial Detektyw Remington Steele został ostatecznie zdjęty z anteny.


Era Daltona

Choć Timothy Dalton nie był pierwszym wyborem Broccoli’ego do wcielenia się w rolę najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości w filmie W obliczu śmierci, był on na celowniku producenta już od kilkunastu lat. Aktor po raz pierwszy otrzymał propozycję zagrania Bonda w 1968 roku przy okazji poszukiwania następcy Seana Connery’ego po Żyje się tylko dwa razy, albo nieco później, około 1971 roku. Dalton uznał wówczas, że był za młody do tej roli. Poza tym najwyraźniej nie chciał wchodzić w buty pierwszego odtwórcy roli agenta 007, który odcisnął na serii tak olbrzymie piętno.

Po raz drugi Dalton kuszony był przez Broccoli’ego pod koniec lat siedemdziesiątych, albo w 1982 roku (gwoli wyjaśnienia: źródła są w tych kwestiach niekonsekwentne), kiedy wydawało się, że Moore nie zagra w kolejnym filmie. Wówczas aktor nie był zainteresowany występem w serii ponieważ, jak przyznał, „kierunek, jaki obrała seria – choć filmy te były zabawne i dostarczały sporo rozrywki – nie do końca zgadzały się z moim wyobrażeniem filmów o Bondzie. Stały się zupełnie oddzielnym bytem. Znam Rogera i uważam, że wykonuje fantastyczną robotę, ale to były różne rodzaje filmów. Roger jest jednym z nielicznych ludzi na świecie, którzy potrafią być zabawni w otoczeniu tych wszystkich gadżetów. Ale tak naprawdę moimi ulubionymi filmami o Bondzie zawsze były Doktor No, Pozdrowienia z Rosji i Goldfinger.”.

Choć ostatni film Moore’a, Zabójczy widok (1985), sprzedał się względnie nieźle, to zebrał mieszane recenzje. Wszyscy mieli poczucie, że formuła, która przez ostatnie lata tak świetnie się sprawdzała, wyczerpała się. Zapadła decyzja o powrocie do źródła; kolejny film miał był utrzymanym w duchu powieści Iana Fleminga, poważniejszym w tonie szpiegowskim thrillerem. Jak utrzymuje badacz świata Jamesa Bonda, Raymond Benson, w The James Bond Bedside Companion, decyzji tej przyklasnęli niemal wszyscy fani na całym świecie.

Dalton chciał: „uczynić [Bonda] człowiekiem. On nie jest Supermanem, nie można się utożsamiać z Supermanem. Ale zawsze można się utożsamić z Jamesem Bondem z powieści, w których jest człowiekiem, i to człowiekiem z nadszarpniętą reputacją, nie jest idealny. Chciałem nadać mu różnorodności. Chciałem uchwycić te rzadkie momenty wrażliwości, podatności na zranienie […]. Chciałem uchwycić ducha Iana Fleminga.”. Dalton zresztą solidnie przygotowywał się do roli, zaczytując się w powieściach Fleminga. Nawet na planie filmowym często, w przerwach pomiędzy zdjęciami, widywany był z książką w ręku.

Trzeba przyznać, że sztuka powrotu do źródeł w W obliczu śmierci (1987) udała się wyśmienicie. Od pierwszych scen, które rozgrywają się w brytyjskiej bazie wojskowej na Gibraltarze film trzyma w napięciu, a zagrożenie wydaje się bardziej namacalne. Doskonałe są zwłaszcza sceny w Bratysławie, w których perfekcyjnie zaadaptowano opowiadanie Fleminga pod tym samym tytułem. Ta kilkuminutowa sekwencja, w której 007 osłania ucieczkę na Zachód generała KGB, to wręcz kwintesencja Fleminga, w której Bond odmawia zastrzelenia rzekomego snajpera dybiącego na życie zbiega, a późniejszą uwagę kolegi po fachu, Saundersa, który informuje go, że będzie zmuszony zameldować M o niewykonaniu rozkazu zabicia snajpera kwituje słowami: „Mam gdzieś rozkazy. Zabijam wyłącznie zawodowców. Dziewczyna nie potrafiła nawet trzymać karabinu. Śmiało, powiedz mu, co chcesz. Jeśli mnie wyleje, jeszcze mu za to podziękuję.”. Sposób w jaki Dalton wymawia tę kapitalną skądinąd kwestię jest absolutnie bezbłędny.


Belle Avery i Timothy Dalton / W obliczu śmierci

Wprawdzie W obliczu śmierci nie jest pozbawiony wad. Niektóre elementy bondowskiej konwencji wydają się być wpisane w scenariusz trochę na siłę. Zupełnie, jakby twórcy obawiali się odciąć od wszystkich, jakże charakterystycznych dla niej motywów. Przeciwnika Bonda (granego przez Joe Don Bakera Brada Whitakera) śmiało można określić mianem najmniej zapadającego w pamięć spośród wszystkich, którzy na przestrzeni lat stanęli w szranki z agentem 007. To wręcz niebywałe, że przy tak wysmakowanym scenariuszu, takim przywiązaniu do detali, twórcy mogli popełnić tak mało wyrazistą postać. Również partnerująca Daltonowi Maryam d’Abo niespecjalnie do siebie przekonuje.

Jednak to, co w filmie się udało, bliskie jest perfekcji. Mowa tu przede wszystkim o scenariuszu – bodaj najbardziej złożonym w serii. W obliczu śmierci to wielopłaszczyznowa fabularna układanka, która wymaga od widza pewnej dozy skupienia i koncentracji. Oczywiście diametralnie zmienił się wydźwięk filmu. Charakterystyczną dla ery Rogera Moore’a przesadę, umowność i awanturniczość stonowano do absolutnego minimum. W obliczu śmierci zdecydowanie bliżej do rasowego thrillera szpiegowskiego, osadzonego w zimnowojennych realiach. Również sam James Bond w interpretacji Timothy’ego Daltona jest bodaj najbardziej zbliżony do wizerunku bohatera wykreowanego przez Fleminga. Jest zdecydowany, nieustępliwy, ale nie zabija bezrefleksyjnie. Kobiet zasadniczo nie traktuje przedmiotowo, ale potrafi cynicznie je wykorzystywać.

Złożoność postaci Dalton uchwycił doskonale. Jego kreacja, jakże odmienna od poprzedników, idealnie wpasowała się w klimat filmu.


Licencja na katastrofę

W obliczu śmierci osiągnął satysfakcjonujący wynik w box office (nieco ponad 191 mln dol. przy budżecie rzędu 40 mln dol.) i zebrał całkiem niezłe recenzje. Krytycy docenili nowe oblicze Jamesa Bonda, aczkolwiek odejście od utartej formuły nie wszystkim przypadło do gustu – zwłaszcza bardzo mocno stonowany humor, do tej pory będący niemal wizytówką serii.

Wszystko to sprawiło, że twórcy serii w kolejnym filmie postawili na te same elementy, które tak się udały w debiucie Daltona. Tylko, jak to często bywa z kontynuacjami, „bardziej”. W kolejnej odsłonie serii pozbawiony licencji na zabijanie James Bond przenika w otoczenie barona narkotykowego rezydującego w jednej z bananowych republik, by pomścić brutalne okaleczenie swojego przyjaciela, Feliksa Leitera, oraz tragiczną śmierć jego nowo poślubionej żony.

Licencja na zabijanie (1989) jest filmem ponurym i (jak na owe czasy) brutalnym. To twarde, męskie kino, w którym niemal zupełnie zarzucono humor, umowność i mruganie do widza okiem. Dalton – nadal świetny w swojej roli – rozprawia się ze swoimi wrogami metodycznie, ale przede wszystkim bezwzględnie. A, że nie robi tego według rozkazu, rezygnując ze służby w MI6, dodaje sprawie pikanterii (i kontrowersji).

Drugi film Daltona trudno jednoznacznie ocenić. Podzielił on również zarówno krytyków, jak i fanów. Niektórym przypadło do gustu zarzucenie niektórych elementów charakterystycznej dla serii formuły, zdaniem innych film zatracił swoja tożsamość, zanadto upodabniając się do popularnego podówczas kina akcji w amerykańskim wydaniu. Prawda, jak zawsze, leży gdzieś po środku i choć Licencję na zabijanie warto docenić za odwagę, to jednak obraz ten trapiony jest przez złą realizację, ograniczenia wynikające z niskiego budżetu i brak rozmachu.


Timothy Dalton / Licencja na zabijanie

Licencja na zabijanie nie spełnił pokładanych w nim nadziei; wyniki finansowe były rozczarowujące (156 mln dol. przychodu przy 32 mln dol. budżecie). Zgoda – to nie do końca wina samego filmu. Lato 1989 roku było piekielnie trudne; na ekranach kin gościły Batman Tima Burtona, Indiana Jones i ostatnia krucjata, czy Zabójcza broń 2. W starciu z takimi hitami, niemalże pozbawiony kampanii promocyjnej szesnasty film serii o agencie 007 nie miał żadnych szans.


Koniec epoki

Kolejne lata upłynęły pod znakiem sądowych batalii o prawa do postaci filmowego Bonda, jak również kolejnych kłopotów finansowych wytwórni Metro-Goldwyn-Meyer. W 1993 roku kontrakt, który wiązał Timothy’ego Daltona z serią, wygasł. Kiedy prace nad siedemnastą odsłoną serii ostatecznie ruszyły, 12 kwietnia 1994 roku aktor dość nieoczekiwanie ogłosił, że nie powróci do roli. Jak przyznał po latach, byłby skłonny wcielić się w agenta 007 jeszcze jeden, ostatni raz. Chciał, by ten film łączył w sobie wszystko to, co najlepsze z W obliczu śmierci i Licencji na zabijanie. Na taki układ nie zgodził się Albert Broccoli. „Posłuchaj, Tim. Nie możesz zrobić jednego filmu. Nie ma takiej możliwości, żebyś po pięciu latach przerwy wrócił, i zrobił tylko jeden. Musiałbyś wystąpić w czterech albo pięciu.” – producent postawił sprawę jasno w trakcie rozmowy z Daltonem.

Takie warunki były dla walijskiego aktora nie do przyjęcia. Nie chciał wiązać się z rolą na tak długo.

I tak też zakończyła się era Timoty’ego Daltona. Choć wystąpił jedynie w dwóch filmach, odcisnął na serii niezatarte piętno. Swoją interpretacją roli agenta 007 przybliżył tę postać do literackiego pierwowzoru, a filmy z jego udziałem miały w sobie coś z ducha powieści Iana Fleminga. Dalton do dziś ma oddanych fanów, dla których to właśnie on najpełniej oddał sprawiedliwość postaci, która zadebiutowała na kartach powieści Casino Royale.

Szkoda, że historia nie potoczyła się inaczej. Z drugiej strony wiele wskazuje na to, że kolejny film z jego udziałem, nad którego scenariuszem pracowali Alfonse M. Ruggiero Jr. i Michael France, byłby z zupełnie innej bajki. Co fanom aktora niekoniecznie mogłoby przypaść do gustu.

 
 
> data publikacji 19.10.2021 © MI-6 HQ
 
 

 
  bond 50