dr no frwl gf tb yolt ohmss daf lald tnwtgg tswlmmrfyeo oc avtak tld ltk ge tnd twine dad cr qos sf
24 25 26
 

 
  NewsFAQE-Mail
   
 

Kinowa premiera Nie czas umierać – przepis na finansową katastrofę?

 
Równo miesiąc temu producenci najnowszego filmu o przygodach Jamesa Bonda podjęli odważną decyzję, utrzymując wyznaczoną pół roku wcześniej listopadową datę premiery. Ciekawe, czy widząc rozwój sytuacji, dziś podjęliby ją ponownie?

 
 
CZWARTEK 01.10.2020 - MARCIN TADERA - FELIETON  

Po blisko czterdziestu dniach na afiszach jedno jest pewne; Tenet Christophera Nolana nie zbawi kin. Cała branża filmowa trzymała kciuki za najnowszą produkcję Brytyjczyka. To miał być swoisty papierek lakmusowy wskazujący aktualne nastroje widzów i ich przywiązanie do kinowych doświadczeń. Tenet miał być filmem, który przyciągnie ludzi do kin pomimo pandemii, która do góry nogami wywróciła nasze życia, a przez którą przemysł rozrywkowy ucierpiał szczególnie.

Tak się jednak nie stało, choć pierwsze wyniki były całkiem obiecujące; w weekend otwarcia Tenet zgarnął 50 mln dolarów – znacznie mniej, niż zarobiłby w normalnych okolicznościach, ale znacznie więcej, niż prognozowano. Można zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie ten wynik utwierdził producentów Nie czas umierać, że listopadowa premiera może się udać.

Jednak gdyby z decyzją wstrzymać się jeszcze dwa – trzy tygodnie, kto wie, czy nie byłaby ona inna? Czasu jednak już nie było. Machina promocyjna rządzi się swoimi prawami, tradycyjne dziewięćdziesięciodniowe okno marketingowe było już dawno otwarte.


Dramat Nolana i sukces Disney’a

Tenet udowodnił jedno: przemysł kinowy w szczególnie dotkniętych epidemią Stanach Zjednoczonych praktycznie nie istnieje (41 mln dolarów po miesiącu wyświetlania to wynik dramatycznie zły). Obecnie 65% kin w USA i Kanadzie ze względów sanitarnych dopuszcza zapełnienie sal kinowych na poziomie od 25 do 50%, przy czym w wielu miejscach – w tym kluczowych dla wyników box office Nowym Jorku i hrabstwie Los Angeles – są one nadal zamknięte. Przy umiarkowanym zainteresowaniu danym tytułem Chińczyków, na chwilę obecną kinowe premiery najzwyczajniej w świecie mijają się z celem.

Wytwórnia Warner Bros. liczyła na tak zwane „długie nogi” Teneta, czyli sytuację, w której film zarabia na siebie w dłuższym przedziale czasowym. Niestety film ten z tygodnia na tydzień notuje głębokie spadki frekwencji. Oznacza to, że jest prawdopodobne, że superprodukcja Nolana o budżecie 200 mln dolarów najpewniej z wpływów z kin się nie zwróci, o sensownym zysku nawet nie wspominając.


Disney zaproponował inną formułę; jedna z największych tegorocznych produkcji studia, Mulan, miała jednoczesną premierę na platformie Disney+ tam, gdzie usługa ta jest dostępna oraz w kinach w pozostałej części świata. Za możliwość obejrzenia filmu w domowym zaciszu trzeba zapłacić 29,99 dolarów (przy czym, w przeciwieństwie do standardowego modelu cyfrowego wypożyczenia, jest on dostępny w bibliotece na stałe, a nie jedynie przez 48 godzin). Po blisko miesiącu na ekranach kin Mulan osiągnął wynik 64 mln dolarów przychodu, co jest wynikiem rozczarowującym – w tym przypadku na pewno nie dopisała publiczność w Chinach, na którą, z racji lejtmotywu produkcji, Disney liczył szczególnie. Ciekawiej robi się, jeśli weźmie się pod uwagę wpływy z platformy Disney+, gdzie film zarobił – według różnych szacunków – od 60 do 90 mln dolarów, jakkolwiek są i takie wyliczenia, które wskazują na astronomiczny przychód w wysokości ponad 260 mln dolarów. Tak czy siak, obraz Niki Caro w samych Stanach Zjednoczonych zarobił znacznie więcej w formacie PVOD (premium video-on-demand), niż Tenet w kinach. A to już naprawdę coś.

Wiele wskazuje na to, że eksperyment z „hybrydową” formułą dystrybucji Mulana się sprawdził. A przynajmniej jest szansa, że film nie okaże się finansową klapą – choć oczywiście o oczekiwanych zyskach mowy być nie może. Mimo do Disney zdecydował się przesunąć daty premier nadchodzących superprodukcji; Czarna Wdowa zagości w kinach w maju 2021 roku, Eternals w listopadzie 2021 roku, a West Side Story Stevena Spielberga dopiero w grudniu przyszłego roku.

W grze w tym roku pozostają już tak naprawdę tylko cztery filmy (z wyłączeniem animacji Co w duszy gra wytwórni Pixar) aspirujące do miana blockbustera: Śmierć na nilu (20th Century Studios), Wonder Woman 1984 (Warner Bros.), Diuna (Warner Bros.); wszystkie te filmy zadebiutują – albo i nie – w grudniu. No i Nie czas umierać. Przez ponad miesiąc ostatni film z udziałem Daniela Craiga nie będzie miał w kinach praktycznie żadnej konkurencji. Ale konkurencja jest i tak ostatnią rzeczą, o którą w tej chwili Eon Productions, MGM i Universal muszą się martwić.


Pandemiczne dylematy

Marcowa decyzja o przesunięciu premiery Nie czas umierać na listopad była słuszna. Kilka tygodni później praktycznie cała Europa była już w lockdownie; zgromadzenia masowe zostały zakazane, a kina (i inne przybytki kultury) zamknięte. W marcu nikt tak naprawdę nie wiedział jaki będzie dalszy rozwój epidemii. Listopad wydawał się datą odległą, ale i względnie bezpieczną. Dziś już wiemy, że za pięćdziesiąt dni sytuacja epidemiczna będzie co najmniej równie trudna, jak dziś; w USA liczba zakażeń nie maleje, a w Europie rośnie – i to w szybkim tempie.

Oznacza to, że widzowie do kin nie wrócą. O ile kina w ogóle będą wówczas otwarte. Spora grupa widzów nie zaryzykuje zdrowia swojego i swoich bliskich, by obejrzeć film o przygodach agenta 007 na wielkim ekranie – i wierzcie mi, dotyczy to również najbardziej nawet zatwardziałych fanów Jamesa Bonda.

O ile zatem w marcu scenariusz rozwoju pandemii był nieoczywisty (delikatnie mówiąc), o tyle miesiąc temu sytuacja była mniej więcej jasna. Można zatem założyć, że listopadowa data premiery Nie czas umierać zostanie utrzymana, a producenci mają w zanadrzu „plan B”, który sprawi, że film Fukunagi nie zamieni się w spektakularną finansową katastrofę. Przy budżecie rzędu 200 – 250 mln dolarów wpływy z kin muszą przekroczyć przynajmniej 650, a może nawet 700 – 800 mln dolarów, by zaczął na siebie zarabiać (choć trudno dokładnie oszacować jak duża część budżetu zasilona została przez product placement).


Patrząc na wyniki Teneta i Mulana śmiało można stwierdzić, że wyzwanie to nie jest szalenie trudne, co po prostu niemożliwe. Nie ma najmniejszych szans, by Nie czas umierać w kinach osiągnął satysfakcjonujący wynik.

Jasne, James Bond ma mimo wszystko większą siłę przyciągania, niż Christopher Nolan. Zapewne też grono osób, które nie wyobrażają sobie odpuszczenia kinowej premiery Nie czas umierać jest większe, niż w przypadku Teneta. Z drugiej strony w ostatnich trzech dekadach seria rekordów w box office nie biła; tylko Skyfall – świetnie przyjęty przez krytyków i widzów – przekroczył magiczną barierę miliarda dolarów przychodu, w rankingu najlepiej zarabiających filmów 2012 roku ustępując jedynie pierwszej części cyklu „Avengers”. W normalnych okolicznościach!

Umówmy się; to nie wspomniani wcześniej „zatwardziali fani” zapełniają kieszenie producentów, a tak zwany „przeciętny widz”. A w przypadku przeciętnego widza strach przed zakażeniem koronawirusem będzie silniejszy, niż chęć obejrzenia w kinie kolejnej odsłony cyklu o agencie 007. Bo przecież, w ostatecznym rozrachunku, to tylko film.


A zatem video-on-demand?

Wydaje się, że Nie czas umierać w formule premium VOD zobaczymy raczej wcześniej, niż później. Teraz jest zresztą po temu idealny moment; premiery najgłośniejszych filmów nie zostały przeniesione do sieci, miliony widzów zamkniętych w swoich domach zapewne chętnie wyda te 30 dolarów, by móc obejrzeć jakikolwiek nowy tytuł. Czy wystarczająco dużo, by zapewnić producentom sensowny zysk (albo przynajmniej sprawić, by inwestycja nie przyniosła straty)?

Czy zatem listopadowa premiera Nie czas umierać zostanie utrzymana? Na chwilę obecną wszystko wskazuje na to, że tak. Pomimo epidemii, pomimo dramatycznych wyników innych produkcji. Producenci filmu nie wznowiliby machiny marketingowej nie mając przekonania, że zagości on na ekranach kin w wyznaczonym terminie. Zbyt dużo przeznaczonych na ten cel pieniędzy bezpowrotnie przepadło na początku roku, by ponownie wydawać je bez konkretnego planu działania. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać.

Najwyraźniej Eon i MGM pogodzone są z perspektywą znikomych wpływów z amerykańskiego i kanadyjskiego rynku. Liczą na Europę, Australię i oczywiście Chiny. W końcu zawsze gdzieś jakieś kina otwarte będą. Co się jednak stanie, jeśli padnie ostatni bastion i w Wielkiej Brytanii ogłoszony zostanie ogólnokrajowy lockdown? Czy premiera Nie czas umierać się odbędzie nawet, jeśli będzie ona niemożliwa na rodzimym rynku? Tego akurat pewnym być nie można.

 
 
> data publikacji 01.10.2020 © MI-6 HQ
 
 

 
  bond 50