|
Po dramatycznych wydarzeniach w Los Angeles James Bond przyjmuje zaproszenie dawnego przyjaciela rodziny i w towarzystwie Hugo Grande wyrusza na Kubę, by zaznać odrobiny spokoju i wypoczynku przed zbliżającym się początkiem roku szkolnego. Nie dane mu będzie jednak długo cieszyć się urokami Morza Karaibskiego; szybko wplątany bowiem zostanie w śmiertelnie niebezpieczną rozgrywkę, której stawką jest przyszłość Wielkiej Brytanii.
Do lektury „Heads You Die” przystępowałem z pewną rezerwą. Debiut Steve'a Cole'a w świecie młodego Bonda („Shoot to Kill”) można było określić co najwyżej mianem przeciętnego. Na szczęście pisarz wyciągnął wnioski z wcześniejszych błędów i druga jego powieść w serii o młodym Bondzie okazała się już być dziełem co najmniej przyzwoitym. Przede wszystkim, „Heads You Die” praktycznie pod każdym względem jest znacznie bardziej dojrzałe od swej poprzedniczki, tak w warstwie fabularnej, jak i konstrukcyjnej, choć i tym razem Cole nie ustrzegł się pewnych błędów. Ale o tym później.
W „Heads You Die” powróciło nieobecne w „Shoot to Kill” autentyczne poczucie przygody, czemu z pewnością pomogła decyzja o umiejscowieniu akcji na Kubie. Wprawdzie pisarz nie do końca wykorzystał potencjał egzotyki tej karaibskiej wyspy, co w szczególności odbija się na nieco uproszczonych opisach, jednak można zrzucić to na karb wymogów konwencji – wszak jest to powieść adresowana przede wszystkim do młodszego czytelnika, od którego trudno wymagać lubowania się w złożonej warstwie narracyjnej, której hołdował Fleming. Oczywiście porównanie tych dwóch autorów jest cokolwiek niesprawiedliwe, ale czytając powieść ma się nieodparte wrażenie, że niektóre sceny są, za sprawą obranego przez Cole'a stylu, nadmiernie zubożone.
Z całą pewnością broni się za to fabuła, która jest przemyślana i dopracowana, jak również całkiem sprawnie poprowadzona. Cole wykłada kolejne karty na stół w odpowiednich momentach, pozwalając czytelnikowi na samodzielne wyciąganie wniosków, ale unikając przesadnego, wymuszonego gmatwania opowiadanej przez siebie historii. Pisarz zręcznie pożenił kilka wątków, wciągając Bonda w kolejną rozgrywkę z radzieckim NKWD, zachowując jednocześnie pozory prawdopodobieństwa – rzecz z całą pewnością trudna, zważywszy na fakt, iż główny bohater powieści jest ledwie nastolatkiem, po raz kolejny mimowolnie uwikłanym w dramaty świata dorosłych.
W „Heads You Die” Cole wreszcie zaprezentował nam galerię ciekawych, żywych i wielowymiarowych postaci, z których każda ma swoje ambicje, ale i przywary. Główny antagonista powieści, Audacto Solares, zwykle określany przydomkiem Scolopendra (to oczywisty ukłon w stronę flemingowskiego „Doktora No”, w którym wij ten nieomal przyczynił się do śmierci 007), jest bezwzględny, ale na swój sposób genialny. Dramatyczne wydarzenia z przeszłości owo okrucieństwo poniekąd wyjaśniają – choć oczywiście nie usprawiedliwiają. Czynią jednak z niego postać w gruncie rzeczy tragiczną. Nie inaczej jest z Geradlem Hardimanem, przyjacielem ojca Bonda, który w tarapaty popada przez własne słabości, ale którego do działania motywuje, między innymi, współczucie względem córki Scolopendry.
Powieść nie jest jednak pozbawiona wad, z których najpoważniejszą jest jej tempo – w „Heads You Die” jest stanowczo zbyt wiele akcji. Niemal każdy rozdział zbudowany jest wokół sceny akcji; albo Bond jest ścigany przez bandziorów, albo sam kogoś ściga, albo wdaje się w bójkę, albo podejmując działania, przez które zwykle wpada z przysłowiowego deszczu pod rynnę. Brakuje czasu na złapanie oddechu. Dopiero w ostatnim akcie powieść nieco zwalnia, pozwalając Cole'owi na zbudowanie ciekawego punktu kulminacyjnego. Szkoda. Ponownie – być może takie są realia narracji powieści młodzieżowego segmentu, jednak skutek obrania takiej właśnie konstrukcji pozostawia czytelnika z ambiwalentnymi odczuciami. Z jednej strony, powieść czyta się błyskawicznie i w gruncie rzeczy trudno się od niej oderwać. Z drugiej – nieustanna akcja, choć sprawnie napisana, z czasem zaczyna męczyć, a momentami wręcz nudzić. Ot paradoks.
Wszystko to sprawia, że „Heads You Die” przeczytać naprawdę warto, choć nadal nie jest to poziom, do którego przyzwyczaił nas Charlie Higson. Miejmy jednak nadzieję, że Cole utrzyma tendencję wzrostową i kolejne powieści polecić będzie można już bezwarunkowo. |